wtorek, 29 marca 2016

Szukając pracy - czyli jak to się robi w Polsce...

Kilka słów o tym, jak Urząd Pracy wspiera mnie w poszukiwaniu zatrudnienia...

 

Tak się nieszczęśliwie stało, że od jakiegoś czasu zasilam szeregi bezrobotnych a ponieważ sytuacja ta nie jest dla mnie ani komfortowa, ani wygodna, ani też przyjemna to intensywność „prac poszukiwawczych” sięga zenitu.
Wobec czego owe poszukiwania opierają się nie tylko na biernym czekaniu ale także na aktywnym szperaniu, wyszukiwaniu, wysyłaniu, byciu dociekliwym, słuchaniu gdzie, co i kogo chcieć akurat mogą…

Jak oczywiście przystało na bezrobotnego pełną gębą zdarza mi się zaglądać także do instytucji mającej w swoim statutowym celu wsparcie w aktywizacji zawodowej. Rzeczona instytucja poza ogłoszeniami zamieszczanymi na stronie www wywiesza też ogłoszenia na tablicach informacyjnych. Skuszona ciekawością i chęcią bycia na bieżąco zaglądam do Urzędu Pracy nawet częściej niż mnie tam wzywają. 
A nie nie – otóż nie wzywają mnie, aby zaproponować mi szkolenia czy przedstawić oferty pracy, gdyż „na szkolenia mam za wysokie kwalifikacje, a ofert pracy w mojej branży i dla osób z moim doświadczeniem po prostu brak” – wzywają mnie, aby potwierdzić moją „gotowość do pracy”. 
Czas oczekiwania na takowe spotkanie to minimum godzina (krócej mi się nie zdarzyło) a samo spotkanie trwa kilka minut (Pani wyciąga segregator z ofertami, w którym dobrze wie, że i tak dla mnie nic adekwatnego nie znajdzie, szybko skanuje wzrokiem oferty na swoim monitorku, wśród których oczywiście także nic sensownego nie znajduje, po czym zadaje kluczowe pytanie czy jestem nadal gotowa na podjęcie pracy. 
Wychodząc z takiego spotkania mam uczucie bezsensownie straconego czasu, który mogłam spędzić o wiele pożyteczniej (na przykład szukając pracy ;)

Już coraz mniej pełna optymizmu pędzę do tablic ogłoszeniowych sprawdzić co to za intratne oferty tam na mnie czekają i tu kolejne niemiłe zaskoczenie - już tłumaczę dlaczego…

Z ostatnią taką wizytą w Urzędzie Pracy miałam „przyjemność” odbyć kilka dni temu, tuż przed Świętami. Ogłoszeń niewiele. Tablice świecą pustkami, niczym sklepowe półki za PRL-u. Chyba wszystkie ogłoszenia zmieściłyby się na połowie dostępnych tablic. Tylko jedna z nich (opisana jako PRACOWNICY BIUROWI) zawiera oferty dla osób szukających zatrudnienia jako szeroko pojęci pracownicy umysłowi. Pędzę do owej tablicy, patrzę i oczom nie wierzę… 14 ofert. A teraz najlepsze: wśród CZTERNASTU OFERT, 9 jest nieaktualnych (ale nie w sensie, że został już ktoś zatrudniony – a co najmniej tydzień po upływie terminu zgłoszeń), dwie są bez informacji o terminie. Szybki, prosty rachunek bezrobotnego humanisty i okazuje się, że aktualne są TRZY oferty. TRZY (!)

Nie, nie czepiam się - ale nie jest to pierwszy raz, kiedy większość ogłoszeń jest nieaktualnych. Chyba ktoś w tym nieszczęsnym urzędzie odpowiada za bazę ogłoszeń, ich aktualizację i dostępność? Przecież aktywizacja zawodowa obywateli to priorytet tego Urzędu. To ja się pytam o co chodzi? Po co taki Urząd? Czyżby pracowników brakowało? Kogoś, kto weźmie odpowiedzialność za aktualizację ogłoszeń? To ja, Szanowni Państwo, bardzo chętnie się tym zajmę. Będzie jednego bezrobotnego w kraju mniej.
A może ma tu znacznie nazwa ulicy, na której znajduje się owy urząd (nomen omen Ciołka)?

A dla niedowiarków i tych bardziej dociekliwych kilka zdjęć z tablicy ogłoszeniowej – drugoplanowej bohaterki niniejszego wpisu :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz